Ostatnie tygodnie były dla mnie pełne bardzo poruszających doświadczeń, osobiście moich, a także dotyczących bliskich mi osób i moich klientów. Skłoniło mnie to do głębszej refleksji i pochylenia się nad tym, jak właściwie radzimy sobie z czymś, co dla nas trudne. Rzecz z pozoru banalna, opisana tysiącami słów, przebadana, rozkminiona. Wiadomo z grubsza co i jak warto wtedy zrobić, aby dać sobie wsparcie i nie roztrzaskać się o skały emocji i myśli nie do zniesienia. Większość z nas bez namysłu wymieni x sposobów radzenia sobie z trudnymi doświadczeniami. Na przykład możemy wyciągnąć rękę do kogoś bliskiego, poszukać terapii, pooddychać, zaangażować zasoby poznawcze, by urealnić sytuację i znaleźć opcje wyjścia z sytuacji, zrobić pierwszy krok, by odzyskać sprawczość, zaakceptować to, co się dzieje, skupić się na dobrostanie i naładować akumulatory. I tak dalej. O czym tu myśleć?
Otóż jest o czym. A może o Kim.
Chodzi o Kogoś głęboko w nas, o jedną z dziecięcych części. Kogoś, kto w wyniku swoich życiowych doświadczeń nigdy nie nauczył się, jak poradzić sobie z trudnością, problemem, bólem w sposób adekwatny, pomocny, świadomy. Jego środowisko było niewspierające lub wręcz toksyczne, nie dające bezpieczeństwa, oparcia, zdrowej miłości. Mogło obfitować w zdarzenia wywołujące strach, smutek, wstyd, poczucie osamotnienia, izolacji. Ten Ktoś po prostu chciał przeżyć. Szukał sposobów, żeby jak najmniej cierpieć, wytrzymać brak, nie myśleć i nie czuć. Ta Ktoś nie namyślała się godzinami, jakby tu świadomie zaadresować problem. Była przecież dzieckiem. Po prostu robiła, co musiała, żeby dać radę. Może dysocjowała się i „znikała”. Może On brał na siebie więcej, niż był w stanie udźwignąć i chciał ratować innych, bo wtedy jego życie zaczynało miało sens. Może Ona cięła się, by poczuć choć chwilową ulgę. Może On odkrył alkohol czy fajki i zobaczył, jak to dobrze poczuć w sobie choć na chwilę spokój i rozluźnienie. Może próbowali za wszelką cenę być idealni, żeby się w ten sposób ochronić. Albo wręcz przeciwnie, z rozmachem pełnili rolę czarnych owiec w rodzinie. Może jedli zawsze wtedy, kiedy czuli się samotni i potrzebowali pocieszenia. Próbowali się wyregulować.
Ilu Ktosiów, tyle sposobów na ciężkie doświadczenia i na przetrwanie. Co jest w tym wspólne? To, że tak naprawdę często byli sami i opuszczeni w swoim trudzie, nie widziani jako Ona/On, nie wysłuchani, nie uznani w cierpieniu. W trybie przetrwania odcięci od swoich potrzeb, pragnień i oczywiście wszelkich niewygodnych emocji. Co mieli z tym zrobić? Nauczyli się, że są sposoby przynoszące ulgę i korzystali z nich. Z czasem stało się to automatyczne: niewygodny/trudny bodziec – szybkie działanie, by nie dopuścić do czucia – ulga, nie dochodzi do przeżywania cierpienia czy dyskomfortu. Szybkie zażegnanie problemu, poczucie kontroli nad sytuacją – i po sprawie.
Kiedy dorastamy, w większości wypadków zaczynamy widzieć, że te stare, automatyczne sposoby czy reakcje niekoniecznie nam służą, czasem wręcz poważnie szkodzą. Spektrum jest naprawdę szerokie, od strategii bycia zawsze miłym i pomocnym, przez drakońskie diety i ćwiczenia czy scrolowanie, po wycinanie się z wszelkich relacji, zamrażanie się i wejście w uzależnienia. Patrząc z tej perspektywy łatwo wejść w rolę surowego sędziego, skrytykować się za to, obarczyć wstydem i winą, robić sobie wyrzuty, atakować tego Kogoś w sobie, kto przysparza nam kłopotów, reagując nieadekwatnie albo inicjując zachowania, których wcale nie chcemy. Kiedy to piszę, czuję, jak wiele mam zrozumienia i współczucia do tych Ktosiów w nas. Jak bardzo rozumiem, że działali w nas (i często dalej działają), by pomóc przeżyć, poradzić sobie. Piszę te słowa z intencją uznania i jakiegoś uhonorowania ich starań. Nikt nie robi czegoś bez sensu, zawsze pod spodem jest jakaś niezaspokojona potrzeba, którą dane działanie ma zaspokoić. Dawne części w nas starały się zaspokoić nasze potrzeby, mając bardzo ograniczone możliwości. Naprawdę ten Ktoś w nas zrobił, co wtedy mógł, najlepiej jak się dało. Uznanie tego faktu jest pierwszym krokiem do zaprzestania ciągłej walki ze sobą. Kiedy przestajesz ze sobą walczyć, a zaczynasz szukać porozumienia, możesz zacząć budować relację ze sobą, łącznie z tymi częściami siebie, które odrzucasz, bo już są stare, niepotrzebne, problematyczne, uprzykrzające życie, nie pasujące do teraz. Kiedy je uznamy i zadamy im pytanie: „Po co ze mną jesteś? Do czego służy to, co robisz?” możemy dowiedzieć się, co tak naprawdę leży u podłoża naszych zachowań i reakcji. Jaką potrzebę staraliśmy się w ten sposób zaspokoić? Od czego nas to odcinało i nie musieliśmy tego widzieć, czuć, doświadczać? Przed czym nas chroniło? Co zyskiwaliśmy dzięki temu?
Może kiedyś Ona nie mogła prosić o nic ani niczego chcieć wprost, robiła więc perfekcyjnie wszystko co mogła, żeby zasłużyć i żeby inni jej to dali jako nagrodę. Jako dziewczynka była idealną uczennicą, w domu potrafiła pięknie posprzątać i ugotować dla całej rodziny, zająć się młodszym rodzeństwem i pijanym rodzicem. A kiedy ten drugi rodzic wracał do domu, czasem mówił, że jest wyjątkową dziewczynką. To był miód na serce i moment, w którym czuła się ważna, kochana, widziana. W dorosłym życiu też tak robi i nie może pojąć, dlaczego jest tak potwornie zmęczona, rozżalona i wściekła. Mogłaby w terapii zająć się tymi emocjami, poczuć je w sobie, dopuścić do siebie, nazwać i wyrazić. Pozwolić sobie czuć żal, wściekłość, smutek, rozpacz, poczucie osamotnienia – i zobaczyć, że może je przeżyć i nie umrze od tego. Może potem przyglądać się korzyściom i kosztom płynącym ze starego sposobu działania, by zaciekawić się, jaki inny sposób może sięgać po to, czego potrzebuje: Poprosić o pomoc? Pozwolić sobie zrobić mniej i w tym czasie dać sobie odpoczynek? Popatrzeć, gdzie w życiu jest obszar ważny dla niej, którym chciałaby się zająć i tam przekierować uwagę? Uznać w sobie, że inni poradzą sobie bez niej i nawiązać takie relacje, które oparte są na przepływie i wymianie, a nie kontroli?
Może kiedyś On doświadczał ciągłego poczucia zagrożenia i strachu, nikomu nie ufał i nauczył się uciekać w świat fantazji, odcinał się od rzeczywistości. W myślach wszystko było możliwe, nic nie działo się wbrew jego woli, mógł być kim chciał i przeżywać to, co chciał. To było ciekawe, bezpieczne, ekscytujące, czuł radość, wolność i swoją moc. W dorosłym życiu też tak robi. Niby jest, ale go nie ma. Prowadzi swoje życie w swojej głowie, inni raczej nie mają dostępu do jego świata. Trudno mu nawiązać głębsze relacje, choć bardzo by chciał. Czuje się samotny, niezrozumiany, odrzucony, co budzi w nim smutek i poczucie krzywdy. W terapii mógłby z czasem nazwać i czuć te emocje, wyrazić je przez ciało, by doszło do głosu to, co zablokowane, co tak starannie chronione: może bezsilność, strach, niemoc, brak bezpieczeństwa. Potem mógłby doświadczyć bycia zobaczonym i przyjętym ze swoim wewnętrznym przeżyciem, wzmocnić pozytywnie doświadczenie autentycznego kontaktu z drugim człowiekiem. Sprawdzać inne możliwe sposoby wchodzenia w kontakt, bezpiecznego ujawniania siebie na rzecz budowania relacji, tworzenia więzi. Urealniać swoje przeżycia tu i teraz, w życiu, nie w sferze myśli i marzeń.
Takie podejście nadaje sens i pozwala pójść dalej w świadome przyjrzenie się, z jakiego powodu te strategie już nam nie służą i w jaki sposób w dorosłym życiu moglibyśmy zaspokoić swoje potrzeby i zadbać o siebie inaczej, zdrowiej, sensowniej. Wychodzenie ze starych strategii wymaga czasu, uważności, wielkiej wrażliwości i szacunku dla naszych dawnych Ktosiów. Nie walczymy z nimi, nie burzymy ich domów, nie niszczymy ich dorobku, nie piętnujemy. Z szacunkiem i uwagą włączamy ciekawość, przyglądamy się, dowiadujemy, rozpoczynamy dialog. Znajdujemy nowe sposoby, nowe strategie i zaczynamy z nich korzystać. Kiedy Ktoś się tego wystraszy, zacznie wierzgać i kombinować, by uniknąć nowego, damy mu empatię, zrozumienie i wsparcie. I dalej będziemy robić swoje – uznawać i czuć dawne, eksperymentować z nowym, uczyć się, doświadczać i dzięki temu stopniowo zmieniać. Innymi słowy działać z miłością krok po kroku. Jak Ci to brzmi? Czy Twój wewnętrzny Ktoś zareagował na te słowa? Rozpoznajesz taką część w sobie? Bo ja tak 🙂