Jakie znaczenie ma nerw błędny w budowaniu dobrego życia :-)

Lubię, kiedy coś ma dla mnie głęboki sens. Kiedy wszystkie elementy się ze sobą łączą w całość i dają wszechstronne, holistyczne spojrzenie na człowieka.

Dlatego praca terapeutyczna czy coachingowa musi dla mnie łączyć elementy poznawcze, emocjonalne ale też fizjologiczne/biologiczne i często te dotyczące duszy. Umysł, ciało, emocje i duchowość – razem. To mi pasuje 🙂

Od lat z zapałem zgłębiam neurobiologię i przekładam ją sobie na to, co można zaobserwować w różnych podejściach terapeutycznych, pracy z ciałem, tradycyjnej wiedzy i praktykach Wschodu, metodach oddechowych, pracy ze świadomością i możliwościami naszego mózgu. W wielu wypadkach jestem pod wrażeniem tego, jak bardzo jest to spójne  z najnowszą wiedzą – choć zdarza się też, że nie jest 🙂 Znajduję wiele inspiracji do zastosowania w pracy ze sobą i z klientami, dokładając kolejne cząstki do większej całości. Fascynuje mnie to!

Bardzo odpowiada mi teoria poliwagalna Stephena Porgesa, ponieważ od lat widzę jej bezpośrednie przełożenie na budowanie jakości życia. Myślę, że samo zobaczenie i zrozumienie tego, jak funkcjonujemy i jaki mamy przeważający wzorzec reakcji układu nerwowego, może nam pomóc w podjęciu kroków ku zmianie. Autonomiczny układ nerwowy, a szczególnie nerw błędny to kopalnia możliwości i pomysłów wspierających głębokie procesy w pracy terapeutycznej. Pracując nad elastycznością naszego układu nerwowego, regulacją pobudzenia i  aktywnością  nerwu błędnego brzusznego tworzymy warunki do lepszego samopoczucia, dobrostanu i przeżywania szczęścia, budujemy też rezyliencję.

Dlaczego? A dlatego, że autonomiczny układ nerwowy jest niczym całodobowy monitoring, cały czas szuka odpowiedzi na pytanie: Jak się masz teraz? Jak się teraz czujesz? Czy to bezpieczne? Wykorzystuje w tym celu neurocepcję, czyli  przetwarzanie informacji dotyczących bezpieczeństwa, niebezpieczeństwa i zagrożenia życia, bez udziału naszej świadomości. Zanim mózg będzie mógł przetworzyć informacje, reakcja już dawno nastąpi – neurocepcja wyprzedza percepcję, dlatego tak ważna jest praca z ciałem, oddechem, regulowaniem pobudzenia, dbanie o bezpieczne środowisko wewnętrzne i zewnętrzne, więzi i relacje.

Autonomiczny układ nerwowy służy nam do tego, by przetrwać, przeżyć i robi wszystko, co według niego konieczne, by to się udało. I każdy z nas robi co może, na miarę swoich możliwości, przy użyciu dostępnych mu narzędzi. W swoim repertuarze reakcji na zagrożenie ma 3 reakcje: walka, ucieczka lub zamrożenie, czyli 3 F: Fight, Flight, Freeze. Ma do tego dwie główne części: układ współczulny (sympatyczny) i przywspółczulny (parasympatyczny). Kiedy pojawia się zagrożenie, układ współczulny reaguje wyrzutem adrenaliny, by zmobilizować organizm do reakcji walki lub ucieczki – czyli dwie reakcje z naszych trzech F. Jeśli to nie wystarczy i problem nie jest rozwiązany, uruchamiany jest kortyzol, by podtrzymać reakcję na zagrożenie/ stres i dalej działać. Ciekawie przedstawia się układ przywspółczulny, bo tu właśnie największe znaczenie ma nerw błędny (X nerw czaszkowy), rozgałęziony, biegnący od czaszki aż głęboko do trzewi. Wspaniałe jest w nim to, że komunikuje mózg i ciało w obu kierunkach.  Na wysokości przepony dzieli się na 2 szlaki: grzbietowy i brzuszny. Dlatego mówimy o poliwagalnej teorii budowy układu nerwowego. Powyżej przepony funkcję regulacyjną sprawuje nerw błędny brzuszny, mający wpływ na tętno, oddech, a poprzez nerwy czaszkowe na zaangażowanie społeczne. Kiedy on decyduje o reakcjach, jesteśmy w stanie bezpieczeństwa, poczucia wyregulowania i równowagi, chcemy mieć kontakt i połączenie z ludźmi, pragniemy relacji i dostrojenia z innymi, zapewnia nam zdrowie i regenerację.  Poniżej przepony króluje nerw błędny grzbietowy, a zależy od niego funkcjonowanie naszych trzewi, szczególnie trawienie. Kiedy on włącza się do działania w reakcji na zagrożenie, oznacza to, że wszelkie inne strategie zawiodły i pozostaje nam jedynie zamrożenie / zamarcie, a w sensie psychicznym dysocjacja, zapadnięcie się, odcięcie od więzi, depresja – czyli trzecia reakcja z naszych trzech F.

Co z tego wynika i jak możemy tę wiedzę praktycznie przełożyć na pracę ze sobą i z klientami?

Deb Dana, psychoterapeutka pracująca w nurcie teorii poliwagalnej, sugeruje, by spojrzeć na każde zachowanie czy działanie przez pryzmat dążenia do bezpieczeństwa, traktując je jako sposoby adaptacji naszego układu nerwowego. Zależnie od naszych różnic indywidualnych, genów i wrodzonych chorób, doświadczeń życiowych, tworzenia pierwszych więzi i stanu naszego organizmu możemy wykształcić tendencję do częstszego / łatwiejszego korzystania z układu bezpieczeństwa (nerw błędny brzuszny), układu czujnego na niebezpieczeństwo (układ współczulny) i układu reagującego na śmiertelne niebezpieczeństwo (nerw błędny grzbietowy).  Dzieje się tak za sprawą sprawności i efektywności działania hamulca wagalnego, który umożliwia elastyczne działanie naszego układu nerwowego zależnie od potrzeby. Kiedy jesteśmy bezpieczni, hamulec wagalny jest zaciągnięty i  naszym organizmem zawiaduje nerw błędny brzuszny.  Kiedy pojawia się coś potencjalnie zagrażającego, hamulec wagalny poluzowuje się i jest moment na zbadanie sytuacji, a jeśli dzieje się coś ewidentnie niebezpiecznego, hamulec puszcza całkowicie i pałeczkę przejmuje układ współczulny. Kiedy mobilizacja do działania załatwi sprawę, znów można zaciągnąć hamulec i wrócić do stanu bezpiecznego, uregulowanego. Kłopot pojawia się wtedy, gdy hamulec źle działa – może się okazać, że wtedy żyjemy między ciągłym stresowym pobudzeniem, a zupełnym zamarciem i wycofaniem, nie mając prawie dostępu do stanu bezpiecznego.

Tworzymy nawykowe wzorce reakcji, charakteryzujące nasz profil neuronalny. Zatem bardzo ważnym aspektem pracy terapeutycznej jest rozpoznanie swoich typowych reakcji i włączenie działań i praktyk mających na celu zmianę w obszarze wzorca neurocepcji. Chodzi o to, by możliwie adekwatnie i sensownie reagować na sygnały wewnętrzne i zewnętrzne, zamiast uogólnionej automatycznej / nawykowej reakcji. Neurocepcja braku bezpieczeństwa ogranicza nas do strategii mobilizacyjnych lub unieruchamiających, a to zawsze skutkuje zerwaniem połączenia z innymi i zawężeniem perspektywy.  Czasem konieczne jest korzystanie z tych funkcji, jednakże przykładowo przewlekły chroniczny stres (stale zmobilizowany układ współczulny) czy depresja (nerw błędny grzbietowy) oznaczają, że jesteśmy w pułapce szamocąc się między pobudzeniem, a zamarciem, co jest między innymi wynikiem odbierania naszej rzeczywistości jako stale zagrażającej. A ważne jest, by regulować się do uspokojenia, włączając hamulec wagalny i bazując na neurocepcji bezpieczeństwa. Dopiero wtedy możliwe jest bycie w połączeniu, zaangażowaniu społecznym, poczuciu przynależności, więzi. Mamy dostęp do całego spektrum przeżyć, doświadczeń i emocji, bo nie ogranicza nam się pole widzenia. Możemy doświadczać spokoju, dobra, współczucia, radości, zadowolenia i dobrostanu.

Co to oznacza?

Bardzo dobra wiadomość jest taka, że układ nerwowy ewoluuje pod wpływem doświadczeń i można go uregulować. Widzę, jak kluczowe jest uaktywnianie nerwu błędnego brzusznego (neurocepcja bezpieczeństwa) i odwrażliwianie neurocepcji zagrożenia. Po pierwsze ciało, zmysły, oddech.  Pracuję z oddechem, by był wspierający w sposób, jaki jest potrzebny: i do mobilizacji, i do regulacji i uwolnienia napięcia. Podążam za  świadomością ciała i jego reakcji, praktyką jogi i ćwiczeniami rozciągającymi, odprężającymi i gruntującymi. Pokazuję ważność samouspokajającego dotyku, delikatnej stymulacji nerwów czaszkowych np. poprzez masaż olejkami, skupiania uwagi na dźwiękach, orientowania się w przestrzeni, czyli zauważania, co jest i skupiania się na tym, co bezpieczne. Uczę kotwiczenia dobrych doświadczeń w ciele, by wzmacniać nowe ścieżki neuronalne. Mówię też o znaczeniu bycia w tu i teraz, zatrzymywaniu się w doświadczaniu chwili. Po drugie, włączenie świadomości. Pokazanie, jak kierować uwagą, selekcjonować bodźce, nazywać to, co się dzieje, przybierać pozycję obserwatora. Budowanie umiejętności zrobienia pauzy i sprawdzenia otoczenia i swego wnętrza pod kątem bezpieczeństwa, a także świadome przywoływanie pamięci takich stanów. Zwrócenie uwagi na swoje nawyki widzenia świata przez pryzmat zagrożenia i wchodzenia w nieadaptacyjne zachowania. Pomocne jest pisanie, przetwarzanie swojego doświadczenia w słowa, co przynosi ulgę i pozwala odpuścić napięcie. Pisanie jest też szczególnie pomocne, gdy chodzi o praktykę wdzięczności – zauważania i doceniania nawet niewielkich chwil, które są wystarczająco dobre, co powoduje zmianę kierunku uwagi, typowo zorientowanej na problem i brak, oraz poszerzanie swoich zasobów. Włączenie przyjaznego dialogu wewnętrznego i wyłączanie krytyka wewnętrznego sprawia, że stajemy się bardziej przyjaźnie nastawienie do siebie i świata. To wszystko pomaga nam ćwiczyć hamulec wagalny i częstsze wchodzenie w stan nerwu błędnego brzusznego, bezpiecznego. A im więcej bezpieczeństwa, tym więcej bezpieczeństwa 🙂

Można powiedzieć, że praca obejmująca całość doświadczenia człowieka, we wszystkich jego wymiarach umożliwia skorzystanie ze wszystkich dostępnych sposobów i zasobów. Przez ciało wpływamy na emocje i umysł, a przez ścieżki poznawcze i duchowe na doświadczanie siebie i świata, i kotwiczenie tego, co wspierające.  Dzięki temu, pod wpływem pozytywnych dla nas doświadczeń, następuje stopniowa zmiana narracji o sobie i swoim miejscu w świecie, zwiększając dostęp do szczęścia i dobrostanu. Czego sobie i Wam życzę 🙂

 

 

Czym jest współczucie dla siebie i czy potrafisz je sobie okazać?

Self-compassion, współczucie dla samej siebie / samego siebie, także samowspółczucie –  po wywiadzie z dr Kristin Neff, pionierką badań w tym obszarze, częściej o tym rodzaju współczucia myślę. (dziękuję Kasi Urbaniak za zaproszenie do tego wywiadu!)

Przypominam sobie, w jak wielu sesjach z moimi klientami wątek samowspółczucia okazał się kluczowy w ich pracy nad sobą, umożliwiając im przejście od ocen, krytyki, obwiniania się, karania, odcięcia od samych siebie, ignorowania trudnych przeżyć do objęcia swego doświadczenia, zrozumienia, zauważenia, wybaczenia, akceptacji, uznania siebie.  Przywołuję moment sprzed wielu lat, kiedy podczas kursu z Brene Brown po raz pierwszy świadomie przyjrzałam się mojemu współczuciu dla siebie, robiąc test  przygotowany przez Kristin, i jak ciężko było mi zobaczyć, że w zasadzie współczucia dla siebie mam bardzo niewiele. Odczuwanie i okazywanie go innym było i jest oczywiste, ale okazywanie go sobie już niekoniecznie 🙁  Test znajdziesz tutaj https://self-compassion.org/self-compassion-test/

Współczucie dla siebie na dobre zagościło w nurtach psychologicznych i terapeutycznych, badania potwierdzają bowiem, że stanowi niezbędną składową bycia dla siebie dobrą/ym, otaczania się właściwą opieką, dbania o siebie i swój dobrostan. W Polsce rozwija się między innymi dzięki książkom i kursom przygotowanym przez Kristin Neff,. Jak wspomniała w wywiadzie, znalazła się we właściwym miejscu we właściwym czasie i zainspirowana praktyką buddyjską wprowadziła koncepcję samowspółczucia na ścieżkę naukową.

Czym ten rodzaj współczucia jest i co znaczy? I czemu bywa tak trudny?

Samowspółczucie czyli self-compassion nie różni się od współczucia jako takiego – tyle tylko, że kierujemy je do siebie, względem swego trudnego doświadczenia, uczuć, przeżyć związanych z cierpieniem. Ten rodzaj współczucia ma 3 komponenty:   1. self-kindness czyli życzliwość/dobroć względem siebie: traktuję siebie tak ciepło, troskliwie, wyrozumiale i wspierająco jak innych ludzi; rezygnuję z osądzania i krytykowania siebie na rzecz dania sobie realnego wsparcia.   2. mindfulness czyli uważność: zauważamy co się z nami dzieje, świadomie uczestniczymy i nie odcinamy się od tu i teraz; szukamy wewnętrznej równowagi, nie tłumiąc niczego, ale też niczego nie wyolbrzymiając.   3. common humanity czyli wspólnotę człowieczeństwa: uświadamiam sobie, że moje stany, emocje, przeżycia są częścią ludzkiego świata, bo wszyscy jako ludzie mamy wzloty i upadki, wszyscy czasem doświadczamy cierpienia. Moje 'ja” jest wśród innych ludzi, moje cierpienie czy trudność wspólna z innymi – nie muszę być w izolacji, gdy cierpię, nie ma potrzeby tego ukrywać ani myśleć, że tylko mnie się to przytrafia.

Wiemy, że samowspółczucie znacząco wpływa między innymi na jakość życia, poczucie szczęścia, dobrostan, odporność psychiczną, radzenie sobie ze stresem i lękiem. Czemu zatem nie jest to dla nas czymś oczywistym, by sobie okazywać współczucie i być dla siebie takim, jakimi jesteśmy na przykład dla naszych bliskich?

Wydaje się, że główne powody to przyjęcie pewnych kulturowych i społecznych założeń oraz mylenie samowspółczucia z innymi nieadekwatnymi sposobami traktowania siebie. W tzw. świecie zachodnim kulturowo i społecznie przyjęte jest, że człowiek jako jednostka ma się rozwijać, dążyć do maksymalizacji swego potencjału, pracować nad ulepszaniem siebie i swego życia, odnosić sukcesy. Nie ma miejsca na porażki, trudności, ból, cierpienie – a jeśli się przydarzają, trzeba się jak najszybciej postawić na nogi i znów iść drogą do sukcesu i szczęścia. Czasem wygląda to tak, jakby cierpienie, żal, smutek itp.  były wstydliwe i nie miały racji bytu, a za wszelką cenę należy być szczęśliwym i spełnionym i taką twarz pokazywać na zewnątrz. Jeśli tak jest, to jako ludzie robimy wszystko, by nie czuć, kiedy trudno, kiedy boli, kiedy cierpimy – odcinamy się od tego, nie dając sobie szansy na uzyskanie współczucia. Co więcej, jeśli w ogóle je okazujemy, to innym ludziom, nie sobie – siebie trzymamy w ryzach. Żeby się nie rozsypać, nie być posądzonymi o egoizm, nie odkryć wrażliwego środka. Prawdopodobnie myślimy, że jeśli okażemy sobie współczucie, to będzie znaczyło, że się nad sobą użalamy, taplamy w cierpieniu, pogrążamy w dramacie, albo przestajemy czegokolwiek od siebie wymagać, pobłażając sobie, odpuszczając jakąkolwiek zdrową dyscyplinę wewnętrzną. Tymczasem litość i użalanie się, olewanie czy pobłażanie sobie, egoizm  nie mają nic wspólnego ze współczuciem.

Współczucie dla siebie to uświadomienie sobie tu i teraz, co się z nami i w nas dzieje i przyjęcie odpowiedzialności za siebie i swój stan. Zadanie sobie kluczowych pytań: Co czuję? Czego teraz potrzebuję? Co mogę zrobić, by zmniejszyć odczuwane cierpienie?  Jak mogę najlepiej zadbać o siebie w tym momencie? To znajdowanie równowagi w byciu dla siebie łagodnym i wyrozumiałym, a jednocześnie mobilizującym do zajęcia się sobą, otoczenia się opieką. Dla mnie oznacza to bardzo świadome i dojrzałe podejście do siebie i swoich potrzeb.

Dobra wiadomość jest taka, że możemy się współczucia dla siebie nauczyć, praktykować je i wzmacniać. Im więcej dobra, ciepła, miłości, tym więcej… dobra, ciepła i miłości 🙂 Im więcej współczucia dla siebie, tym dojrzalej zajmiesz się sobą i tym więcej z tych zasobów realnie dasz innym. 🙂

 

Dlaczego w terapii i coachingu indywidualnym bazuję na pracy z ciałem

Your history becomes your biology. Takich słów użyła podczas webinaru Lavinia Plonka, specjalistka od metody Feldenkreisa.

Absolutnie się z nią zgadzam. Krótko i w punkt – nasza historia, nasze doświadczenia kształtują nasze fizyczne i emocjonalne aspekty, budując zarazem strukturę naszego ciała, tworząc połączenia neuronalne. Powstają w ten sposób wewnętrzne wzorce, które kształtują nas i nasze ciało, określają nasze zakresy i schematy ruchowe. One z kolei wpływają na nasze samopoczucie, na to, jak jesteśmy odbierani przez otoczenie, na to, co i jak robimy. Ciało nierozerwalnie połączone z umysłem, z naszym wnętrzem i przeżywaniem. Wzajemny wpływ ciała, umysłu, emocji ma wielkie znaczenie, co obserwuję w pracy z klientami i we mnie samej. Jesteśmy jako istoty całością, pewnym systemem, w którym wszystko jest połączone. Przy takim założeniu możemy przyjąć, że jeżeli zaczniemy pracę w jakimś miejscu, będzie to miało wpływ na całą resztę. Na przykład praca z wzorcami myślowymi i przekonaniami może przynieść widoczną zmianę w postawie naszego ciała, w brzmieniu głosu, czy w wyrazie twarzy. I odwrotnie – praca z oddechem, uważnością na sygnały płynące z ciała, z elastycznością czy stabilnością tegoż ciała otwiera w umyśle przestrzeń i nową świadomość. Tym zmianom służy terapia. Dlatego w pracy terapeutycznej/coachingowej tak ważne jest dla mnie dawanie uwagi całemu człowiekowi, w pełni jego istnienia, we wszelkich przejawach życia, bez skupiania się wyłącznie na zasobach struktur poznawczych czy na zachowaniach i przeżytych doświadczeniach. Jesteśmy czym więcej i możemy plastycznie kształtować się na wielu poziomach. Myślę, że kluczowa jest równowaga w tym, na czym się skupiamy i z czego w sobie korzystamy. W obecnych czasach często jest tak, że nie znamy siebie od strony fizycznej, mamy mało wiedzy o sobie od strony funkcjonowania naszego ciała i tego, jak ukształtowane zostało przez naszą historię. Warto prowadzić pracę nad sobą równolegle w umyśle, emocjach i w ciele fizycznym, włączać ciało i oddech, uczyć się siebie. Im bardziej funkcjonujemy w sferze poznawczej, analitycznej, zadaniowej, tym bardziej potrzebujemy poznać i zaopiekować się swoim ciałem. Odpłaci nam z nawiązką za daną mu uwagę, bo wesprze nas w zmianie narracji na temat naszej historii i pozwoli zmodyfikować niekorzystne wzorce.

Indywidualne sesje terapii i coachingu

Jak dobrze zacząć dzień :-)

Jak dobrze zacząć dzień?

Przyznaję, że bardzo ale to bardzo lubię zaczynać od porannej kawy i książki 🙂 Ale często potem także od łagodnego ruchu, obudzenia ciała i rozciągania się, by puścić energię w ruch i rozpuścić napięcia.

Jako psycholog i coach nie wyobrażam sobie pracy z klientem bez uwzględnienia procesów, jakie zachodzą w ciele i zgłębiania historii, jaką mówi nasze ciało. Aspekt poznawczy i behawioralny w pracy terapeutycznej i coachingowej jest oczywiście niezbędny, ale nasze ciało i oddech są równie nieodzowne i zawsze dążę do tego, by klient uczył się się siebie również od tej strony, zauważając sygnały płynące z ciała, rozpoznając towarzyszące emocje, obserwując generowane wtedy myśli. Ciało wpływa na psyche i odwrotnie – psyche wpływa na ciało. Praca nad jednym przyniesie efekty również w tym drugim. dlatego to, jak dbamy o swoje ciało, jak je dotleniamy i jak z nim pracujemy,  ma olbrzymie znaczenie

Zaproszono mnie, bym się podzieliła swoim doświadczeniem i prowadziła takie zajęcia dla grup. Spotykam się regularnie z pracownikami firmy ALD, by od 7 rano dać uwagę ciału, oddechowi, pogłębić świadomość i pracować nad poszerzaniem mobilności, elastyczności i sprawności. Korzystam z mądrości jogi, z wiedzy o zdrowym kręgosłupie i układzie nerwowym, z elementów obecnych w tai chi i medytacji.

Efekty przychodzą od razu 🙂  Uczestnicy „przypominają” sobie, że są w ciele miejsca i mięśnie, o których w ogóle nie myśleli, że istnieją. Zauważają swoje możliwości i zakresy ruchowe, uczą się wspierać ruch oddechem i świadomym kierowaniem uwagi. Zauważają, jak wzrasta im życiowa energia, a jednocześnie są o wiele mnie spięci. Widzą, jak z tygodnia na tydzień widać stopniowe zmiany. Sami już coraz częściej dbają o prawidłową postawę ciała i właściwy oddech.

Bardzo mnie to cieszy i motywuje do pracy, widzę głęboki sens w tym, co robię. Psyche, Soma i Polis razem! W równowadze i  dbaniu o każdą z nich 🙂

Ach ten stres! – moje wielkie zaskoczenie

Miałam wielką przyjemność prowadzić webinar „Stress management” dla dużej międzynarodowej firmy. Przyjemność, bo to ciekawy temat i bardzo się ludziom przydaje, są zaciekawieni i widać od razu, że mogą skorzystać.

Podczas webinaru mieliśmy i trochę podstaw na temat genezy stresu i zarządzania nim, i  trochę prostych, ale bardzo  przydatnych ćwiczeń i praktyk. Na koniec był czas na pytania. I tu czekało mnie wielkie zaskoczenie. Jednym z pytań było, skąd wiadomo, że się jest zestresowanym. Pytanie zadała osoba, która powiedziała też, że zupełnie nic o sobie pod tym względem nie wie. Że źle się czuje, nie ma energii ale nie wie, czy to może być stres.  Byłam wdzięczna za to pytanie. Zapomniałam już, jak to jest w ogóle siebie nie czuć, nie rozumieć swego ciała i nie odczytywać sygnałów. Pomyślałam, że od tego powinniśmy jako ludzie zacząć: od zatrzymania się, przypomnienia sobie jak to jest czuć, zauważać swoje reakcje, umieć zaobserwować swoje myśli i od nauczenia się na nowo siebie. Możemy wtedy rozpoznać swoje reakcje / przejawy świadczące o możliwym stresie. O ileż łatwiej jest wtedy dobrze o siebie zadbać i nauczyć się dobrych sposobów na stres.

Ja sama wiem, jak wiele mi daje uważność, skupienie na ciele i oddechu, przyjmowanie pozycji obserwatora wobec tego, co się wydarza, widzenie swoich schematów, które wpływają na sposób interpretowania rzeczywistości. Od wielu lat dzięki temu zdecydowanie lepiej sobie radzę w trudnych sytuacjach (i mniej pochopnie klasyfikuję je jako trudne czy dyskomfortowe), szybciej się uspokajam albo zauważam myśli, od których już tylko krok mnie dzieli od wejścia w uruchomienie się. Mogę się zatrzymać na czas, a jeśli nie uda mi się w tym momencie świadomie zareagować, zawsze jeszcze mam szansę później, kiedy mogę zauważyć, nazwać i zrozumieć swoje pobudzenie. Wtedy mogę nazwać niezaspokojone potrzeby i wymyślić adekwatny sposób zajęcia się nimi. To buduje rezyliencję.

Niesamowite, co potrafimy sobie wkręcić i jak bardzo wprowadzamy się w stan niekorzystnego pobudzenia, jeśli w porę nie zrobimy pauzy i nie zatrzymamy tej spirali. Wtedy to, że ktoś nie ruszy natychmiast na zielonym świetle może wygenerować złość i stek przekleństw, a brak kawy, kiedy przyjdziemy rano do biura może nas wprawić w fatalny humor, który będziemy utrzymywać chodząc po firmie i psiocząc bez końca. I po co? Mam czasem wrażenie, że jesteśmy uzależnieni od tego pobudzenia, przeżywania skrajnych emocji, ekspresji tychże na różne sposoby… A pewnie nikt nas wcześniej nie nauczył adekwatnego podejścia do dyskomfortu czy problemów, nie pokazał jak można inaczej radzić sobie w trudnych sytuacjach. Życzyłabym sobie i nam, żebyśmy mieli coraz więcej okazji do dobrego dla nas  przeżywania wszystkiego, co się pojawia na naszej drodze. Żebyśmy się nawzajem uczyli lepiej sobie radzić i jak kręgi na wodzie rozprzestrzeniali to dalej.

 

Gdy dzieje się niewyobrażalne

Stało się. Wojna tuż obok. Wojna, której bezsens i absurdalność nie mieści się w głowie. Szok, oburzenie, strach, bezsilność, rozpacz z powodu ludzkiego cierpienia. Jak to się stało? Jak to w ogóle możliwe? Co robić? Czy można jakoś pomóc? Czy jesteśmy zagrożeni? Ciężar tych myśli, emocji aż przytłacza.

Nie wchodzę w to, nie poddaję się spirali nakręcającej myśli, nie podsycam w sobie emocji i pobudzenia tym, co ciężkie.  Zamiast tego oddycham, zauważam świat i ludzi wokół siebie, nazywam emocje, które we mnie chwilami narastają – i pozwalam im odejść, wracam do spokoju w sobie. Nieraz popłaczę w obliczu cierpienia, poczuję siebie i swoje strachy – ale nie dolewam oliwy do ognia, daję czas, żeby ten ogień się wypalił i sam zgasł. Skupiam się na sobie i bliskich. Dbam o spokój. To jest jak bycie w oku cyklonu: szaleje on wokół nas, ale w środku jest cisza i spokój.

Wierzę, że jesteśmy ze sobą połączeni niczym woda w oceanie. Gdy szaleje burza, gdy fale rosną i mogą stać się destrukcyjne, ja mogę być jedną ze spokojnych kropli. Im więcej spokoju, tym więcej… spokoju. Im więcej ciszy, tym więcej ciszy. Bycie przy sobie, opanowanie swojego chaosu, świadome przeżywanie tego, co trudne i odpuszczanie – tak widzę swoje zadanie na teraz. To jak wewnętrzne przywództwo, – jestem i świadomie prowadzę siebie, dbam o szerszy kontekst, biorę odpowiedzialność za swoje bycie i działania.

Wiem, że wtedy jestem na tyle przytomna i zasobna, że mogę się rozejrzeć wokół i dać realną pomoc potrzebującym. Mogę wspierać ludzi w potrzebie, bo sama wcześniej zadbałam o siebie. Mogę być oparciem dla bliskich, bo sama wcześniej dałam oparcie sobie. Jestem gotowa.