Wrzesień – a ja poszłam do szkoły :-) Szkoły Psychoterapii Gestalt

Znowu się uczę 🙂 Przyszła pora, by ponownie pogłębiać doświadczenie i warsztat, sięgać po więcej.

Dlaczego wybrałam Gestalt?

Od czasów studiów to podejście było mi najbliższe, a z czasem i wraz ze wzrostem mojej świadomości w zakresie pracy z ciałem okazało się być idealnym wyborem. Wybrałam Gestalt, bo współgra z tym, w co wierzę w zakresie pracy z drugim człowiekiem. Najważniejsze dla mnie aspekty tej pracy i ich związku z psychoterapią Gestalt obejmuje poniższe podsumowanie.

Psyche i Soma to jedność, całość i mają na siebie wzajemny wpływ. Terapeutyczne oddziaływanie łączy, to co rozdzielone, odszczepione, przywraca dostęp do tego, co zamknięte, uruchamia przepływ, domyka to, co nieskończone. Proces ten jest możliwy tylko tu i teraz, w obecności i uważności, w kontakcie z oddechem. Jak mówi Perls w swojej paradoksalnej teorii zmiany, człowiek staje się tym, kim jest, a nie tym, kim chciałby być. Akceptacja siebie, nie stawianie oporu sobie i swojej rzeczywistości, powiedzenie sobie TAK to krok do zmiany, za którą tak tęsknimy. Każdy z nas ma potencjał i zasoby, by żyć dobrze swoje życie – w terapii zyskujemy do nich dostęp, odblokowujemy je, przekładamy na swoją korzyść i uczymy się z tego właściwie korzystać. W tym sensie nikt z nas nie jest do naprawiania, a terapeuta od naprawiania – bo nic nie zostało trwale popsute. Wymaga natomiast nabycia umiejętności samoregulacji. Terapeuta i Klient (nie pacjent) są w relacji równoległej, partnerskiej, wspólnie przemierzają tę drogę i to Klient w samym środku swego Ja wie najlepiej, gdzie i jak potrzebuje się kierować. Terapia stwarza optymalne warunki do tego, by do swego pełnego Ja móc dotrzeć, poznać i poczuć siebie, świadomie wybierać i na bieżąco włączać w codzienne życie. To zaufanie i wiara w możliwości człowieka budują bezpieczny fundament, na którym można się oprzeć.

Cieszę się bardzo z tej drogi pełnej nowych doświadczeń, integrowania mojej pracy i siebie w dobrej służbie na rzecz rozwoju. Ciekawa jestem bardzo, jak i w jakich obszarach moja praktyka się pogłębi i zmieni – nie mam oczekiwań, ufam i patrzę, co się wydarza 🙂 Wierzę, że z korzyścią dla mnie i moich Klientów.

 

Jakie znaczenie ma nerw błędny w budowaniu dobrego życia :-)

Lubię, kiedy coś ma dla mnie głęboki sens. Kiedy wszystkie elementy się ze sobą łączą w całość i dają wszechstronne, holistyczne spojrzenie na człowieka.

Dlatego praca terapeutyczna czy coachingowa musi dla mnie łączyć elementy poznawcze, emocjonalne ale też fizjologiczne/biologiczne i często te dotyczące duszy. Umysł, ciało, emocje i duchowość – razem. To mi pasuje 🙂

Od lat z zapałem zgłębiam neurobiologię i przekładam ją sobie na to, co można zaobserwować w różnych podejściach terapeutycznych, pracy z ciałem, tradycyjnej wiedzy i praktykach Wschodu, metodach oddechowych, pracy ze świadomością i możliwościami naszego mózgu. W wielu wypadkach jestem pod wrażeniem tego, jak bardzo jest to spójne  z najnowszą wiedzą – choć zdarza się też, że nie jest 🙂 Znajduję wiele inspiracji do zastosowania w pracy ze sobą i z klientami, dokładając kolejne cząstki do większej całości. Fascynuje mnie to!

Bardzo odpowiada mi teoria poliwagalna Stephena Porgesa, ponieważ od lat widzę jej bezpośrednie przełożenie na budowanie jakości życia. Myślę, że samo zobaczenie i zrozumienie tego, jak funkcjonujemy i jaki mamy przeważający wzorzec reakcji układu nerwowego, może nam pomóc w podjęciu kroków ku zmianie. Autonomiczny układ nerwowy, a szczególnie nerw błędny to kopalnia możliwości i pomysłów wspierających głębokie procesy w pracy terapeutycznej. Pracując nad elastycznością naszego układu nerwowego, regulacją pobudzenia i  aktywnością  nerwu błędnego brzusznego tworzymy warunki do lepszego samopoczucia, dobrostanu i przeżywania szczęścia, budujemy też rezyliencję.

Dlaczego? A dlatego, że autonomiczny układ nerwowy jest niczym całodobowy monitoring, cały czas szuka odpowiedzi na pytanie: Jak się masz teraz? Jak się teraz czujesz? Czy to bezpieczne? Wykorzystuje w tym celu neurocepcję, czyli  przetwarzanie informacji dotyczących bezpieczeństwa, niebezpieczeństwa i zagrożenia życia, bez udziału naszej świadomości. Zanim mózg będzie mógł przetworzyć informacje, reakcja już dawno nastąpi – neurocepcja wyprzedza percepcję, dlatego tak ważna jest praca z ciałem, oddechem, regulowaniem pobudzenia, dbanie o bezpieczne środowisko wewnętrzne i zewnętrzne, więzi i relacje.

Autonomiczny układ nerwowy służy nam do tego, by przetrwać, przeżyć i robi wszystko, co według niego konieczne, by to się udało. I każdy z nas robi co może, na miarę swoich możliwości, przy użyciu dostępnych mu narzędzi. W swoim repertuarze reakcji na zagrożenie ma 3 reakcje: walka, ucieczka lub zamrożenie, czyli 3 F: Fight, Flight, Freeze. Ma do tego dwie główne części: układ współczulny (sympatyczny) i przywspółczulny (parasympatyczny). Kiedy pojawia się zagrożenie, układ współczulny reaguje wyrzutem adrenaliny, by zmobilizować organizm do reakcji walki lub ucieczki – czyli dwie reakcje z naszych trzech F. Jeśli to nie wystarczy i problem nie jest rozwiązany, uruchamiany jest kortyzol, by podtrzymać reakcję na zagrożenie/ stres i dalej działać. Ciekawie przedstawia się układ przywspółczulny, bo tu właśnie największe znaczenie ma nerw błędny (X nerw czaszkowy), rozgałęziony, biegnący od czaszki aż głęboko do trzewi. Wspaniałe jest w nim to, że komunikuje mózg i ciało w obu kierunkach.  Na wysokości przepony dzieli się na 2 szlaki: grzbietowy i brzuszny. Dlatego mówimy o poliwagalnej teorii budowy układu nerwowego. Powyżej przepony funkcję regulacyjną sprawuje nerw błędny brzuszny, mający wpływ na tętno, oddech, a poprzez nerwy czaszkowe na zaangażowanie społeczne. Kiedy on decyduje o reakcjach, jesteśmy w stanie bezpieczeństwa, poczucia wyregulowania i równowagi, chcemy mieć kontakt i połączenie z ludźmi, pragniemy relacji i dostrojenia z innymi, zapewnia nam zdrowie i regenerację.  Poniżej przepony króluje nerw błędny grzbietowy, a zależy od niego funkcjonowanie naszych trzewi, szczególnie trawienie. Kiedy on włącza się do działania w reakcji na zagrożenie, oznacza to, że wszelkie inne strategie zawiodły i pozostaje nam jedynie zamrożenie / zamarcie, a w sensie psychicznym dysocjacja, zapadnięcie się, odcięcie od więzi, depresja – czyli trzecia reakcja z naszych trzech F.

Co z tego wynika i jak możemy tę wiedzę praktycznie przełożyć na pracę ze sobą i z klientami?

Deb Dana, psychoterapeutka pracująca w nurcie teorii poliwagalnej, sugeruje, by spojrzeć na każde zachowanie czy działanie przez pryzmat dążenia do bezpieczeństwa, traktując je jako sposoby adaptacji naszego układu nerwowego. Zależnie od naszych różnic indywidualnych, genów i wrodzonych chorób, doświadczeń życiowych, tworzenia pierwszych więzi i stanu naszego organizmu możemy wykształcić tendencję do częstszego / łatwiejszego korzystania z układu bezpieczeństwa (nerw błędny brzuszny), układu czujnego na niebezpieczeństwo (układ współczulny) i układu reagującego na śmiertelne niebezpieczeństwo (nerw błędny grzbietowy).  Dzieje się tak za sprawą sprawności i efektywności działania hamulca wagalnego, który umożliwia elastyczne działanie naszego układu nerwowego zależnie od potrzeby. Kiedy jesteśmy bezpieczni, hamulec wagalny jest zaciągnięty i  naszym organizmem zawiaduje nerw błędny brzuszny.  Kiedy pojawia się coś potencjalnie zagrażającego, hamulec wagalny poluzowuje się i jest moment na zbadanie sytuacji, a jeśli dzieje się coś ewidentnie niebezpiecznego, hamulec puszcza całkowicie i pałeczkę przejmuje układ współczulny. Kiedy mobilizacja do działania załatwi sprawę, znów można zaciągnąć hamulec i wrócić do stanu bezpiecznego, uregulowanego. Kłopot pojawia się wtedy, gdy hamulec źle działa – może się okazać, że wtedy żyjemy między ciągłym stresowym pobudzeniem, a zupełnym zamarciem i wycofaniem, nie mając prawie dostępu do stanu bezpiecznego.

Tworzymy nawykowe wzorce reakcji, charakteryzujące nasz profil neuronalny. Zatem bardzo ważnym aspektem pracy terapeutycznej jest rozpoznanie swoich typowych reakcji i włączenie działań i praktyk mających na celu zmianę w obszarze wzorca neurocepcji. Chodzi o to, by możliwie adekwatnie i sensownie reagować na sygnały wewnętrzne i zewnętrzne, zamiast uogólnionej automatycznej / nawykowej reakcji. Neurocepcja braku bezpieczeństwa ogranicza nas do strategii mobilizacyjnych lub unieruchamiających, a to zawsze skutkuje zerwaniem połączenia z innymi i zawężeniem perspektywy.  Czasem konieczne jest korzystanie z tych funkcji, jednakże przykładowo przewlekły chroniczny stres (stale zmobilizowany układ współczulny) czy depresja (nerw błędny grzbietowy) oznaczają, że jesteśmy w pułapce szamocąc się między pobudzeniem, a zamarciem, co jest między innymi wynikiem odbierania naszej rzeczywistości jako stale zagrażającej. A ważne jest, by regulować się do uspokojenia, włączając hamulec wagalny i bazując na neurocepcji bezpieczeństwa. Dopiero wtedy możliwe jest bycie w połączeniu, zaangażowaniu społecznym, poczuciu przynależności, więzi. Mamy dostęp do całego spektrum przeżyć, doświadczeń i emocji, bo nie ogranicza nam się pole widzenia. Możemy doświadczać spokoju, dobra, współczucia, radości, zadowolenia i dobrostanu.

Co to oznacza?

Bardzo dobra wiadomość jest taka, że układ nerwowy ewoluuje pod wpływem doświadczeń i można go uregulować. Widzę, jak kluczowe jest uaktywnianie nerwu błędnego brzusznego (neurocepcja bezpieczeństwa) i odwrażliwianie neurocepcji zagrożenia. Po pierwsze ciało, zmysły, oddech.  Pracuję z oddechem, by był wspierający w sposób, jaki jest potrzebny: i do mobilizacji, i do regulacji i uwolnienia napięcia. Podążam za  świadomością ciała i jego reakcji, praktyką jogi i ćwiczeniami rozciągającymi, odprężającymi i gruntującymi. Pokazuję ważność samouspokajającego dotyku, delikatnej stymulacji nerwów czaszkowych np. poprzez masaż olejkami, skupiania uwagi na dźwiękach, orientowania się w przestrzeni, czyli zauważania, co jest i skupiania się na tym, co bezpieczne. Uczę kotwiczenia dobrych doświadczeń w ciele, by wzmacniać nowe ścieżki neuronalne. Mówię też o znaczeniu bycia w tu i teraz, zatrzymywaniu się w doświadczaniu chwili. Po drugie, włączenie świadomości. Pokazanie, jak kierować uwagą, selekcjonować bodźce, nazywać to, co się dzieje, przybierać pozycję obserwatora. Budowanie umiejętności zrobienia pauzy i sprawdzenia otoczenia i swego wnętrza pod kątem bezpieczeństwa, a także świadome przywoływanie pamięci takich stanów. Zwrócenie uwagi na swoje nawyki widzenia świata przez pryzmat zagrożenia i wchodzenia w nieadaptacyjne zachowania. Pomocne jest pisanie, przetwarzanie swojego doświadczenia w słowa, co przynosi ulgę i pozwala odpuścić napięcie. Pisanie jest też szczególnie pomocne, gdy chodzi o praktykę wdzięczności – zauważania i doceniania nawet niewielkich chwil, które są wystarczająco dobre, co powoduje zmianę kierunku uwagi, typowo zorientowanej na problem i brak, oraz poszerzanie swoich zasobów. Włączenie przyjaznego dialogu wewnętrznego i wyłączanie krytyka wewnętrznego sprawia, że stajemy się bardziej przyjaźnie nastawienie do siebie i świata. To wszystko pomaga nam ćwiczyć hamulec wagalny i częstsze wchodzenie w stan nerwu błędnego brzusznego, bezpiecznego. A im więcej bezpieczeństwa, tym więcej bezpieczeństwa 🙂

Można powiedzieć, że praca obejmująca całość doświadczenia człowieka, we wszystkich jego wymiarach umożliwia skorzystanie ze wszystkich dostępnych sposobów i zasobów. Przez ciało wpływamy na emocje i umysł, a przez ścieżki poznawcze i duchowe na doświadczanie siebie i świata, i kotwiczenie tego, co wspierające.  Dzięki temu, pod wpływem pozytywnych dla nas doświadczeń, następuje stopniowa zmiana narracji o sobie i swoim miejscu w świecie, zwiększając dostęp do szczęścia i dobrostanu. Czego sobie i Wam życzę 🙂

 

 

Dlaczego w terapii i coachingu indywidualnym bazuję na pracy z ciałem

Your history becomes your biology. Takich słów użyła podczas webinaru Lavinia Plonka, specjalistka od metody Feldenkreisa.

Absolutnie się z nią zgadzam. Krótko i w punkt – nasza historia, nasze doświadczenia kształtują nasze fizyczne i emocjonalne aspekty, budując zarazem strukturę naszego ciała, tworząc połączenia neuronalne. Powstają w ten sposób wewnętrzne wzorce, które kształtują nas i nasze ciało, określają nasze zakresy i schematy ruchowe. One z kolei wpływają na nasze samopoczucie, na to, jak jesteśmy odbierani przez otoczenie, na to, co i jak robimy. Ciało nierozerwalnie połączone z umysłem, z naszym wnętrzem i przeżywaniem. Wzajemny wpływ ciała, umysłu, emocji ma wielkie znaczenie, co obserwuję w pracy z klientami i we mnie samej. Jesteśmy jako istoty całością, pewnym systemem, w którym wszystko jest połączone. Przy takim założeniu możemy przyjąć, że jeżeli zaczniemy pracę w jakimś miejscu, będzie to miało wpływ na całą resztę. Na przykład praca z wzorcami myślowymi i przekonaniami może przynieść widoczną zmianę w postawie naszego ciała, w brzmieniu głosu, czy w wyrazie twarzy. I odwrotnie – praca z oddechem, uważnością na sygnały płynące z ciała, z elastycznością czy stabilnością tegoż ciała otwiera w umyśle przestrzeń i nową świadomość. Tym zmianom służy terapia. Dlatego w pracy terapeutycznej/coachingowej tak ważne jest dla mnie dawanie uwagi całemu człowiekowi, w pełni jego istnienia, we wszelkich przejawach życia, bez skupiania się wyłącznie na zasobach struktur poznawczych czy na zachowaniach i przeżytych doświadczeniach. Jesteśmy czym więcej i możemy plastycznie kształtować się na wielu poziomach. Myślę, że kluczowa jest równowaga w tym, na czym się skupiamy i z czego w sobie korzystamy. W obecnych czasach często jest tak, że nie znamy siebie od strony fizycznej, mamy mało wiedzy o sobie od strony funkcjonowania naszego ciała i tego, jak ukształtowane zostało przez naszą historię. Warto prowadzić pracę nad sobą równolegle w umyśle, emocjach i w ciele fizycznym, włączać ciało i oddech, uczyć się siebie. Im bardziej funkcjonujemy w sferze poznawczej, analitycznej, zadaniowej, tym bardziej potrzebujemy poznać i zaopiekować się swoim ciałem. Odpłaci nam z nawiązką za daną mu uwagę, bo wesprze nas w zmianie narracji na temat naszej historii i pozwoli zmodyfikować niekorzystne wzorce.

Indywidualne sesje terapii i coachingu

Jak dobrze zacząć dzień :-)

Jak dobrze zacząć dzień?

Przyznaję, że bardzo ale to bardzo lubię zaczynać od porannej kawy i książki 🙂 Ale często potem także od łagodnego ruchu, obudzenia ciała i rozciągania się, by puścić energię w ruch i rozpuścić napięcia.

Jako psycholog i coach nie wyobrażam sobie pracy z klientem bez uwzględnienia procesów, jakie zachodzą w ciele i zgłębiania historii, jaką mówi nasze ciało. Aspekt poznawczy i behawioralny w pracy terapeutycznej i coachingowej jest oczywiście niezbędny, ale nasze ciało i oddech są równie nieodzowne i zawsze dążę do tego, by klient uczył się się siebie również od tej strony, zauważając sygnały płynące z ciała, rozpoznając towarzyszące emocje, obserwując generowane wtedy myśli. Ciało wpływa na psyche i odwrotnie – psyche wpływa na ciało. Praca nad jednym przyniesie efekty również w tym drugim. dlatego to, jak dbamy o swoje ciało, jak je dotleniamy i jak z nim pracujemy,  ma olbrzymie znaczenie

Zaproszono mnie, bym się podzieliła swoim doświadczeniem i prowadziła takie zajęcia dla grup. Spotykam się regularnie z pracownikami firmy ALD, by od 7 rano dać uwagę ciału, oddechowi, pogłębić świadomość i pracować nad poszerzaniem mobilności, elastyczności i sprawności. Korzystam z mądrości jogi, z wiedzy o zdrowym kręgosłupie i układzie nerwowym, z elementów obecnych w tai chi i medytacji.

Efekty przychodzą od razu 🙂  Uczestnicy „przypominają” sobie, że są w ciele miejsca i mięśnie, o których w ogóle nie myśleli, że istnieją. Zauważają swoje możliwości i zakresy ruchowe, uczą się wspierać ruch oddechem i świadomym kierowaniem uwagi. Zauważają, jak wzrasta im życiowa energia, a jednocześnie są o wiele mnie spięci. Widzą, jak z tygodnia na tydzień widać stopniowe zmiany. Sami już coraz częściej dbają o prawidłową postawę ciała i właściwy oddech.

Bardzo mnie to cieszy i motywuje do pracy, widzę głęboki sens w tym, co robię. Psyche, Soma i Polis razem! W równowadze i  dbaniu o każdą z nich 🙂

Dopadł mnie kryzys… więc co z tą motywacją?

Piękny słoneczny i upalny dzień, sobota, przede mną kilka godzin wolnego czasu 🙂

Jedziemy do lasu pobiegać! W taki upał to jedyna fajna opcja, żeby potrenować. Czapka z daszkiem, leciutkie ubranie biegowe, krem z filtrem, soft flask z wodą – i w drogę!

Pierwsze dwa kilometry są całkiem fajne, cieknie ze mnie ale jeszcze jest to całkiem przyjemne. Ale im dłużej, tym gorzej. Zerkam na zegarek i widzę, że poruszam się wolniej, niż zwykle – a to mi się nie podoba. Powoli coś we mnie się naburmusza i złości, zaczyna podsuwać myśli, że jak to tak? Od ponad roku regularnie biegam, mam za sobą spore wyzwania, z którymi sobie poradziłam, a tu nagle upał mi przeszkadza? Że niby jakaś słaba jestem? I przychodzą kolejne myśli, że po co, że bez sensu, że nie daję rady, że chyba upadłam na głowę, żeby sobie takie słabe doznania fundować, że przecież nie znoszę się tak źle czuć… Zaczyna mi być niedobrze z gorąca i gdyby nie obecność mego towarzysza, który biegnie obok, poddałabym się. A tak, to jakoś udaje mi się wykrzesać resztki energii. On jeszcze spokojnie mi tłumaczy, że to normalne, że się tak źle czuję, że trzeba stopniowo przyzwyczaić organizm do innego rodzaju wysiłku. Trafia to do mnie i uspokajam się, jest trochę łatwiej. Ostatnie dwa kilometry jednak przebiegam wolno, robiąc kilka postojów kiedy znajdzie się cień. Jestem wykończona.

Szczerze i z ręką na sercu nie pamiętam, żebym doświadczyła takiego kryzysu biegowego jak teraz. Różnie bywało, szczególnie dlatego, ze przecież zaledwie 1,5 roku temu zaczynałam jako zupełnie początkująca i było naprawdę ciężko. Ale nigdy aż tak. Ciężko fizycznie, ciężko psychicznie – motywacja do kolejnych kroków coraz mniejsza… Razem w takich chwilach jest raźniej, to pewne 🙂 Widzę jednak wyraźnie jeden z aspektów motywacji: że mamy tendencję do motywowania się albo „do”, albo „od”. Czyli innymi słowy podążamy za czymś, czego chcemy, co jest celem i nagrodą, albo wybieramy to, co nas uwalnia od dyskomfortu, nie generuje wysiłku i nie stawia wyzwań – wtedy to samo w sobie już jest naszą wystarczającą nagrodą. I ja tak mam – brak dyskomfortu, wysiłku, wyzwań jest wspaniałą nagrodą 🙂 Medale czy współzawodnictwo mnie nie kręcą. Zastanawiam się, jak to jest, że biegam i dochodzę do wniosku, że z czasem polubiłam to i obudziłam w jakimś stopniu motywację wewnętrzną, szczególnie że regularny trening oznacza możliwość biegania w górach, a to jest przepiękne. Plus mam motywację zewnętrzną, bo jestem w klubie biegowym, gdzie treningi odbywają się regularnie. I tu chyba dobrze dla mnie, że nie kręci mnie współzawodnictwo, bo jestem tak bardzo na szarym końcu w porównaniu z innymi zawodnikami, że po pierwszym treningu zrezygnowałabym 🙂 A ja zostałam i robię swoje!

Co jeszcze pomaga się motywować? Na pewno grupa lub partner biegowy – umawiamy się, daty treningów wpisane w kalendarz i łatwiej się zmobilizować do wyjścia z domu. A kiedy już biegnę, są ze mną inni, którzy też przeżywają podobne wzloty i upadki, albo mają doświadczenie, którym się podzielą i wesprą na duchu. Umawianie się z kimś to część rutyny, wykształconego nawyku, dzięki któremu działamy niejako z automatu i po prostu wychodzę pobiegać, bo dajmy na to jest czwartek rano i jest to dzień treningowy. Nie ma miejsca na ciągłe decydowanie, a tym samym dawanie pola do zmian czy odpuszczania. Warto też ustanowić sobie konkretny cel, a potem podzielić drogę do niego na pomniejsze cele, realne do zaplanowania, osiągania. Bo wielki kawał sera jemy po kawałku 🙂 Kiedy wykonam jakiś etap, jestem zadowolona, widzę postęp – nawet niewielki- i mogę utrzymać motywację, by iść (biec!) dalej. Krok po kroku, bliżej celu. Gdybym od razu widziała przed sobą ultrapółmaraton w Transylwanii, byłabym w takiej panice i zniechęceniu, że poddałabym się. Miałam jednak przygotowanie treningowe, rozłożone w czasie, które – choć trudne –  było wykonalne. I pobiegłam, dałam sobie radę i wspominam to jakie świetne doświadczenie. Jednym z moich celów biegowych jest też budowanie rezyliencji, czyli szeroko pojętej odporności. Zwiększam swoje zasoby i siły fizyczne, uczę się wpływać pozytywnie na procesy myślowe i obejmuję swoje emocje. Zmiany we mnie są zauważalne, już nie myślę o sobie jak o słabej fizycznie kobiecie, mam też więcej wiary i zaufania do siebie i mniej się obawiam wyzwań. Jeśli więc myślisz o bieganiu, zacznij. Naprawdę warto.

Ach ten stres! – moje wielkie zaskoczenie

Miałam wielką przyjemność prowadzić webinar „Stress management” dla dużej międzynarodowej firmy. Przyjemność, bo to ciekawy temat i bardzo się ludziom przydaje, są zaciekawieni i widać od razu, że mogą skorzystać.

Podczas webinaru mieliśmy i trochę podstaw na temat genezy stresu i zarządzania nim, i  trochę prostych, ale bardzo  przydatnych ćwiczeń i praktyk. Na koniec był czas na pytania. I tu czekało mnie wielkie zaskoczenie. Jednym z pytań było, skąd wiadomo, że się jest zestresowanym. Pytanie zadała osoba, która powiedziała też, że zupełnie nic o sobie pod tym względem nie wie. Że źle się czuje, nie ma energii ale nie wie, czy to może być stres.  Byłam wdzięczna za to pytanie. Zapomniałam już, jak to jest w ogóle siebie nie czuć, nie rozumieć swego ciała i nie odczytywać sygnałów. Pomyślałam, że od tego powinniśmy jako ludzie zacząć: od zatrzymania się, przypomnienia sobie jak to jest czuć, zauważać swoje reakcje, umieć zaobserwować swoje myśli i od nauczenia się na nowo siebie. Możemy wtedy rozpoznać swoje reakcje / przejawy świadczące o możliwym stresie. O ileż łatwiej jest wtedy dobrze o siebie zadbać i nauczyć się dobrych sposobów na stres.

Ja sama wiem, jak wiele mi daje uważność, skupienie na ciele i oddechu, przyjmowanie pozycji obserwatora wobec tego, co się wydarza, widzenie swoich schematów, które wpływają na sposób interpretowania rzeczywistości. Od wielu lat dzięki temu zdecydowanie lepiej sobie radzę w trudnych sytuacjach (i mniej pochopnie klasyfikuję je jako trudne czy dyskomfortowe), szybciej się uspokajam albo zauważam myśli, od których już tylko krok mnie dzieli od wejścia w uruchomienie się. Mogę się zatrzymać na czas, a jeśli nie uda mi się w tym momencie świadomie zareagować, zawsze jeszcze mam szansę później, kiedy mogę zauważyć, nazwać i zrozumieć swoje pobudzenie. Wtedy mogę nazwać niezaspokojone potrzeby i wymyślić adekwatny sposób zajęcia się nimi. To buduje rezyliencję.

Niesamowite, co potrafimy sobie wkręcić i jak bardzo wprowadzamy się w stan niekorzystnego pobudzenia, jeśli w porę nie zrobimy pauzy i nie zatrzymamy tej spirali. Wtedy to, że ktoś nie ruszy natychmiast na zielonym świetle może wygenerować złość i stek przekleństw, a brak kawy, kiedy przyjdziemy rano do biura może nas wprawić w fatalny humor, który będziemy utrzymywać chodząc po firmie i psiocząc bez końca. I po co? Mam czasem wrażenie, że jesteśmy uzależnieni od tego pobudzenia, przeżywania skrajnych emocji, ekspresji tychże na różne sposoby… A pewnie nikt nas wcześniej nie nauczył adekwatnego podejścia do dyskomfortu czy problemów, nie pokazał jak można inaczej radzić sobie w trudnych sytuacjach. Życzyłabym sobie i nam, żebyśmy mieli coraz więcej okazji do dobrego dla nas  przeżywania wszystkiego, co się pojawia na naszej drodze. Żebyśmy się nawzajem uczyli lepiej sobie radzić i jak kręgi na wodzie rozprzestrzeniali to dalej.

 

Co robiłam w T-mobile :-)

Środa rano w siedzibie T-mobile.

Nie, nie kupuję telefonu ani nie sporządzam umowy 🙂

Spotykamy się z entuzjastami biegania, którzy chcą dowiedzieć się więcej o tym, jak pracować ze swoim ciałem oprócz wykonywania treningu biegowego.  Z racji tego, że w pracy coachingowej i terapeutycznej bazuję na pracy z ciałem i oddechem, a sama regularnie biegam, temat jest mi bardzo bliski i chętnie dzielę się praktyczną wiedzą.

Świadomość ciała i oddechu to klucz do dbania o dobrostan i kondycję psychofizyczną. Jeśli chcemy uprawiać sport i wzmacniać swoje ciało i wydolność, zamiast generować ryzyko kontuzji czy zniechęcenia, to naprawdę potrzebna nam wiedza, jak zadbać o siebie. Jaka pozycja ciała jest dla nas dobra i pomoże nam w bezpiecznym pokonywaniu kilometrów? Jak się prawidłowo ustawiać przy ćwiczeniach rozgrzewających i rozciągających? Jak właściwie oddychać? Jakie ma znaczenie ustawienie głowy, barków, miednicy i kolan? Dlaczego mięśnie brzucha są tak szalenie ważne przy bieganiu i powinniśmy mieć „zasunięty suwak” utrzymujący nasz brzuch i narządy wewnętrzne we właściwym lekko aktywnym napięciu? Po co nam nadmuchiwanie wyobrażonego balonika?

To są podstawy – a jednak rzeczy łatwe czy oczywiste często umykają naszej uwadze 🙂 Dlatego warto zacząć od tych podstaw, wdrożyć je w trenowanie od samego początku i świadomie dbać o ciało i oddech. Efekty są niesamowite 🙂

Jak pokonałam swój lęk… Baran Ultra Race 2022

Kolejne wyzwanie za mną!
Zimowy Baran Ultra Race na Baranią Górę 🙂 25,7 km
Piękna pogoda i widoki!
I niezła adrenalina na trawersie – stromo, oblodzone i chwilami tak wąsko ze tylko na szerokość stopy – a ja bez raczków 🤣 No działo się!
Tym razem bieg zimowy, gdzie jak nigdy przedtem na żadnym biegu potrzebowałam być wsparciem dla samej siebie. Ten stromy, oblodzony i wąski trawers to było wielkie zetknięcie się z moim lękiem. Mam lęk wysokości i wrażenie zaburzenia równowagi, czasem wręcz mdłości, kiedy mam wejść na cokolwiek co nie ma barierek, albo jest prześwitujące czy ażurowe…. Kto doświadcza podobnych lęków, wie o czym mówię 🙂
A tu musiałam iść naprzód mimo wysokości i oblodzonej wąskiej stromizny. Dobrze było mieć w zanadrzu te najprostsze, a zarazem najskuteczniejsze sposoby na skupienie i uspokojenie. Wspierający dialog wewnętrzny, uwaga na oddechu, mantrowanie, perspektywa najbliższego kroku, nie dalej. Cały czas powtarzałam sobie: wdech i wydech Martuś; jesteś bezpieczna; teraz prawa noga bada, gdzie może stabilnie stanąć, a teraz lewa noga; krok po kroku kochana, masz czas; weź wdech i z wydechem znów kolejny krok.
I tak przeszłam te najgorsze 100 metrów, uff…
A dziś w górach, na drugi dzień po tym doświadczeniu, zauważyłam, ze boję się takich miejsc o wiele mniej. Bardzo mnie to cieszy 🙂
Fakt, dziś na podejściu z łańcuchem mój lęk mnie pokonał i zrobiłam odwrót 🤣 ale już wiem, ze kolejny raz się uda.
0:09 / 0:21

Gdy dzieje się niewyobrażalne

Stało się. Wojna tuż obok. Wojna, której bezsens i absurdalność nie mieści się w głowie. Szok, oburzenie, strach, bezsilność, rozpacz z powodu ludzkiego cierpienia. Jak to się stało? Jak to w ogóle możliwe? Co robić? Czy można jakoś pomóc? Czy jesteśmy zagrożeni? Ciężar tych myśli, emocji aż przytłacza.

Nie wchodzę w to, nie poddaję się spirali nakręcającej myśli, nie podsycam w sobie emocji i pobudzenia tym, co ciężkie.  Zamiast tego oddycham, zauważam świat i ludzi wokół siebie, nazywam emocje, które we mnie chwilami narastają – i pozwalam im odejść, wracam do spokoju w sobie. Nieraz popłaczę w obliczu cierpienia, poczuję siebie i swoje strachy – ale nie dolewam oliwy do ognia, daję czas, żeby ten ogień się wypalił i sam zgasł. Skupiam się na sobie i bliskich. Dbam o spokój. To jest jak bycie w oku cyklonu: szaleje on wokół nas, ale w środku jest cisza i spokój.

Wierzę, że jesteśmy ze sobą połączeni niczym woda w oceanie. Gdy szaleje burza, gdy fale rosną i mogą stać się destrukcyjne, ja mogę być jedną ze spokojnych kropli. Im więcej spokoju, tym więcej… spokoju. Im więcej ciszy, tym więcej ciszy. Bycie przy sobie, opanowanie swojego chaosu, świadome przeżywanie tego, co trudne i odpuszczanie – tak widzę swoje zadanie na teraz. To jak wewnętrzne przywództwo, – jestem i świadomie prowadzę siebie, dbam o szerszy kontekst, biorę odpowiedzialność za swoje bycie i działania.

Wiem, że wtedy jestem na tyle przytomna i zasobna, że mogę się rozejrzeć wokół i dać realną pomoc potrzebującym. Mogę wspierać ludzi w potrzebie, bo sama wcześniej zadbałam o siebie. Mogę być oparciem dla bliskich, bo sama wcześniej dałam oparcie sobie. Jestem gotowa.

 

Co to był za rok! Podsumowanie 2021

Ach, co to był za rok 🙂
Rok, w którym palmę pierwszeństwa przejęły zdecydowanie i bezapelacyjnie moje pierwsze razy. Uświadamiam sobie, jak wiele rzeczy zrobiłam czy doświadczyłam po raz pierwszy, świadomie stając do nowego, nieznanego, czasem z ochotą, czasem trochę w oporze. Zmienia też to, jak siebie postrzegam – daję sobie coraz więcej swobody i zaufania do siebie, rzadziej się wycofuję a bardziej otwieram. Napawa mnie to radością i budzi apetyt na więcej 🙂

Moje pierwsze razy w 2021

⦁ pierwszy rok, kiedy regularnie biegam, choć myślałam, że to nie dla mnie. Nie znosiłam biegania, zawsze najwolniejsza na wf – brrr! I ta nuda jak trzeba było robić kolejne kółka… Kilka lat temu zrobiłam małą przymiarkę do biegania, skończyło się kolejną poważną kontuzją kolana i zniechęciło mnie to już całkiem. Aż do teraz.  Biegam regularnie, niezbyt szybko, fakt, ale za to w równym tempie i całkiem długo daję radę. Otworzyło mi to nowe możliwości: ultra czyli w terenie, po górach. Zero nudy! Piękne widoki, niesamowite doznania, co krok coś się dzieje na trasie. A kolano lubi teren, nie nadwyręża się niepotrzebnie na asfalcie. Bardzo też lubi specjalnie dobrane dla niego buty biegowe – dzięki nim nic się nie dzieje, nic nie boli. Myślałam też wcześniej, że kobiecość, wrażliwość i delikatność czynią ze mnie delikatesik, francuskiego pieska – a dzięki bieganiu widzę, że jestem silną kobietą 🙂

⦁ pierwszy udział w zawodach – i od razu w Rzeźniku w Bieszczadach 🙂 jak nakładałam czipa na nogę, wciąż jeszcze nie wierzyłam, że to robię. A było pięknie! Ciężko, czasami bardzo, ale im dalej do przodu, tym więcej zaufania, że dobiegnę mimo zmęczenia. Niby tylko 12 kilometrów, jednak góry, błoto po kolana i brak wcześniejszego doświadczenia robiły swoje. Był to wysiłek i dałam radę!

⦁ pierwszy wygrany puchar – najśmieszniejsza sytuacja, bo to był mój drugi start, w koszmarnym upale i tylko na 5 km, więc liczyła się prędkość – której nie mam…  A jednak dobiegłam po puchar za 3. miejsce w kategorii, dopingując się nawzajem z młodym chłopakiem, który też ledwie zipał i mówił: Da Pani radę 🙂

⦁ pierwszy półmaraton ultra – Tour de Zbój to jak dotąd najpiękniejsze doznanie biegowe. Na ukochanym Roztoczu (gdzie wbrew pozorom pewne górki są), śladami dziecięcych wakacji, w zachwycie nad tym, co widzę wokół, w zabawie i śmiechu, kiedy walczyłam o życie w koszmarnym błocie i kałużach. I we wdzięczności do pewnego chłopaka, który na bardzo stromym zbiegu i wyślizganym błocie podał mi rękę i oszczędził mi zjazdu na tyłku do bagna 🙂

⦁ pierwszy webinar o rezyliencji po angielsku – taka frajda, że do tej pory się cieszę na samą myśl! Rezyliencja mnie fascynuje, chcę i lubię się nią dzielić, bo widzę, jak wiele to wnosi do życia, znacząco podnosi jego jakość. Kiedy więc pewna amerykańska firma poprosiła mnie o poprowadzenie webinaru o rezyliencji i praktycznych jej zastosowaniach, nie mogłam się doczekać! Jakoś tak jest, że prowadzenie szkoleń po angielsku nastraja mnie wewnętrznie nieco inaczej; granice naszego języka są granicami naszego świata – może to o tę inną przestrzeń chodzi? Czułam się spełniona 🙂

⦁ pierwsze programy szkoleniowe prowadzone na click meetingu – polubiłam prowadzenie szkoleń online, choć myślałam, że realny kontakt z grupą jest niezbędny, by w pełni objąć grupę uwagą i dać prawdziwą jakość. Tymczasem bardzo szybko odnaleźliśmy się w tej wirtualnej rzeczywistości, a mnie jako trenera zmotywowało to do wymyślania nowych sposobów na zaangażowanie uczestników. Korzystałam z fajnych narzędzi, polecam miro.com i quizme.

⦁ pierwszy rok uczestniczenia w zajęciach online w Rice University – bardzo dobrze przygotowane merytorycznie i praktycznie zajęcia, poszerzające moją wiedzę i praktykę o zastosowania psychologii i neurobiologii w podejściu mindfulness, well-being, resilience. 

⦁ pierwszy rok prowadzenia zajęć z praktyki właściwego oddychania, rozciągania i regeneracji – dzięki temu mogę wspierać biegaczy. Widzę różnicę już po pierwszych zajęciach; potrzebna nam wiedza i świadomość, a następnie praktyka, by łączyć trening fizyczny ze świadomością ciała, oddechu, procesów mentalnych. Wtedy naprawdę możemy więcej, robiąc mniej 🙂

⦁ pierwszy projekt wnętrza, w którym większość podłóg stanowi kamień – przepiękne płyty onyksowe. Jestem bardzo ciekawa efektu końcowego, choć już teraz wnętrze zapiera dech! 

⦁ pierwsze latanie we fly spot – rety! Ale to była jazda bez trzymanki! Weszłam do tunelu z taka pewnością i zaufaniem, że sama się zdziwiłam. Piękne doświadczenie unoszenia się w powietrzu… a zarazem mocne czucie ciała i tego, jak każdy, najmniejszy ruch ma znaczenie i może albo pomóc płynąć, albo spowoduje, że Cię przetrzepie i wykręci na wszystkie strony. Płynęłam 🙂

⦁ pierwsze znaczenie trasy biegowej i kolarskiej – co za frajda! Robisz tak, żeby trasa była zabezpieczona, doskonale widoczna i by nikt się nie zgubił. Czasem trzeba coś poprawić, coś usunąć czy uprzątnąć z trasy, czasem dodać barierki czy taśmy – a wszystko w tempie tuż przed pierwszymi zawodnikami 🙂

⦁ pierwszy raz mama już dwójki dorosłych dzieci – tak, tak, oboje są już dorośli! – i nie wiem, kiedy ten czas zleciał 🙂 Wiem, że oprócz tego, że bardzo ich kocham, bo to moje dzieci, to jeszcze bardzo ich oboje lubię jako ludzi, są tak ciekawi dla mnie i tyle fajnych rzeczy można z nimi doświadczyć. I nikt mnie tyle nie nauczył, co oni – o mnie samej, o życiu, o byciu…

⦁ pierwszy raz sama na szlakach górskich – ja i góry? Owszem, czasami, na krótkich odcinkach, bardziej z przypadku, niż chęci. A teraz – uwielbiam, szczególnie cenię chwile samotności, wyciszenia na szlaku, kiedy słyszę ciszę i swój oddech, czuję rytm ciała i za nim podążam, kiedy patrzę wokół i się cieszę, kiedy moje myśli swobodnie płyną i wszystko się we mnie układa… Pokochałam góry, choć myślałam, że jestem wyłącznie morskim stworzeniem. Woda to mój żywioł, pływanie wpław, na desce, w kajaku… im większa woda, morze, ocean tym lepiej. Uwielbiam! Ale ten rok mnie otworzył na piękno gór. Medytacja w ruchu, we wspinaniu się, bieganiu po górach to piękna nowa jakość dla mnie. Szczególnie gdy szlak pusty i można się poczuć, jakby nie było nic poza tu i teraz, tylko ja i góry.

⦁ pierwszy sernik pieczony w kąpieli wodnej – taka pycha, że się oderwać nie można, kremowość niczym aksamit na podniebieniu 🙂 Po przepis odsyłam na mojewypieki.com  do przepisu na sernik z białą czekoladą.

⦁ pierwszy czerwony płaszcz – kupiony w Citta Alta w Bergamo tuż przed Świętami, otulający ciepłem i nastrojem wyjątkowych chwil. Pragnęłam czerwieni odkąd moja klientka weszła na sesję w malinowej sukni… Płaszcz na wystawie tylko to potwierdził: weszłam, włożyłam, kupiłam 🙂

⦁ pierwszy rok kiedy jako dorosła kobieta chodzę po tym świecie i dobrze się czuję jako ciemna blondynka (tak jak wtedy, gdy byłam dziewczynką), choc całe życie, od 19 roku życia farbowałam się na ciemno.

Ciekawa jestem, czy patrzyliście kiedyś na miniony rok z perspektywy swoich pierwszych razów. Może zrobisz to teraz? 

A jeśli masz ochotę podsumować miniony rok z nieco innej perspektywy, dzielę się tu z Tobą narzędziem przygotowanym w tym celu dla moich klientów coachingowych.